Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Karol. Precz, wężu fałszywy! chcesz z obłąkanego szydzić? — Ale zwyciężę okrucieństwo losu — co, ty płaczesz? O wy chytre, złośliwe gwiazdy! Udaje jakby płakała, jakby nademną duszę chciała wypłakać. Amalia pada w jego objęcia. Ha, jak to? nie piwa na mnie, nie odtrąca od siebie? — Amalio, czyś zapomniała, czy wiesz, kogo ty ściskasz, Amalio?
Amalia. Mój jedyny, nierozłączony!
Karol w upojeniu najwyższej radości. Przebacza mi, kocha! Oczyszczony jestem jak powietrze niebieskie — kocha mię! Płaczem zroszone dzięki tobie, o miłosierdzie nieba! Pada na kolana i płacze rzewnie. Pokój mej duszy powrócił — wygrzmiało udręczenie — niema piekła! Patrzcie, o patrzcie, dzieci światła łzy ronią u szyi płaczącego szatana. Powstając, do zbójców. Płaczcież i wy! płaczcież, płaczcie! O Amalio, Amalio! wiesza się u jej ust — chwila milczenia.
Jeden z rozbójników występując z wściekłością. Stój, zdrajco! tej chwili odepchnij te ramiona — albo inaczej wymówię słowo, że aż w uchu ci zagrzmi i z przestrachu zęby ci zadzwonią. Wyciąga pałasz między Karolem i Amalią.
Stary rozbójnik. Pamiętaj na lasy czeskie! słyszysz? ociągasz się? na lasy czeskie powinieneś pamiętać! Niewierny, gdzie twoje przysięgi? Czy tak prędko o ranach zapominasz naszych? Gdyśmy szczęście, cześć i życie dla ciebie w przepaść