Przejdź do zawartości

Strona:PL G Flaubert Pani Bovary.djvu/283

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w spulchnioną ziemię, która oblepiała cienkie jej buciki. Wiatr powiewał fularem, który miała zawiązany na głowie; bała się wołów, przyśpieszała kroku i przybywała do la Huchette zadyszana, zarumieniona, cała przesiąkła świeżą jakąś wonią zieleni i czystego powietrza. Rudolf spał jeszcze o tej godzinie. Byt to niby wiosenny poranek do pokoju jego wchodzący.
Okna zasłonięte żółtemi firankami przepuszczały przyćmione płowe światło. Emma postępowała lekkim krokiem przymrużając oczy, podczas gdy krople rosy do włosów jej uczepione tworzyły niby aureolę z topazów wokoło jej twarzy. Rudolf śmiejąc się, przyciągał ją do siebie i przytulał do serca swego.
Potem oglądała pokój kochanka, wyciągała wszystkie szufladki, czesała się jego grzebieniem i przeglądała się w jego lusterku od golenia. Często nawet brała w zęby cybuch wielkiej fajki, która leżała na nocnym stoliku, pomiędzy cytrynami i kawałkami cukru, obok karafki z wodą.
Pożegnania trwały najmniej kwadrans czasu. Emma zwykle płakała; byłaby chciała nigdy nie opuszczać Rudolfa. Jakaś nieprzeparta siła popychała ją ku niemu, tak że jednego dnia, ujrzawszy