Przejdź do zawartości

Strona:PL G Flaubert Pani Bovary.djvu/497

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

newce i robił jej rzeki na piasku, lub łamał gałęzie krzaków ligustrowych i wsadzał je na grządki kwiatowe, co mało szkodziło ogrodowi zarośniętemu wysokim chwastem; za tyle dni należało się już Lestiboudois’owi! Wreszcie dziecina narzekała że jej zimno i chciała do mamy.
— Idż do Felicyi, mówił Karol. Wiesz, moje dziecko, że mama nie lubi żeby jej przeszkadzać.
Jesień się zaczynała i liście już opadały — tak jak przed dwoma laty, kiedy chorowała! — Kiedyż się to raz skończy?... I ciągnął dalej swoją przechadzkę z rękoma w tył założonemi.
Pani tymczasem była w swoim pokoiku. Nikt tam nie wchodził. Przepędzała całe dnie sama w stanie pół sennego odrętwienia, nie ubrana, kadząc od czasu do czasu krajowemi trociczkami, które kupiła w sklepie algierczyka w Rouen. Aby nie mieć w nocy przy sobie tego człowieka śpiącego snem kamiennym, póty kaprysiła, aż go odprawiła na drugie piętro, a sama czytywała aż do rana niedorzeczne książki, w których znajdowały się obrazy szalonych orgij i opisy krwawych scen. Czasem strach ją ogarniał, wydawała krzyk przeraźliwy, Karol przybiegał.
— Ach! idźże sobie, mówiła.