Przejdź do zawartości

Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ginę. Wkoło nich rozciągał się inny, nieznany ogród zapełniony cudowną roślinnością. Rzędy białych lilji, ro snące jedne za drugiemi tworzyły na lazurowej ziemi, dziwaczne linje nakształt gwiaździstych łuków, gaiki zacienione wydawały miodowe zapachy. Gdzieniegdzie pnie starych drzew pomalowane cynobrem wyglądały niby krwawe posągi. W pośrodku dwanaście piedestałów spiżowych dźwigało na sobie kule szklane, napełnione różowym płynem podobne do olbrzymich drgających źrenic. Żołnierze rozjaśnili pochodnie, utykając na pochyłościach gruntu głęboko zaoranego. Wtedy ujrzeli przed sobą jezioro podzielone na małe sadzawki przegródkami z niebieskiego kamienia. Woda w nich była tak przezroczystą, iż światła pochodni odbijały się w głębinach, na dnie usłanem białemi kamyczkami i złotym proszkiem. Naraz fale zaszumiały, błyskając iskierkami, i olbrzymie ryby niosące w paszczach drogie kamienie ukazały się na powierzchni wody.
Jurgieltnicy wśród śmiechów pochwycili je za skrzela i ponieśli na stoły.
To były święte ryby rodziny Barkasów. Podług tradycji wszystko pochodziło od tych pierwotnych miętusów, które miały wydać jaje mistyczne mieszczące w sobie boginię. Myśl popełnienia świętokradztwa pobudziła jurgieltników, przygotowali prędko ogień pod miedzianemi naczyniami i patrzyli z uciechą na piękne ryby rzucone do wrzącej wody.
Dziki szał ogarnął tłumem. Nie lękając się już niczego, zaczęli na nowo pić. Pot spadający wielkiemi kroplami z ich czoła zraszał poszarpane tuniki, a oni opierając się łokciami na stołach chwiejących się jak okręty, wodzili wokoło błędnem spojrzeniem swych opiłych oczu, jak gdyby chcieli pochłonąć wzrokiem, czego zabrać nie zdołali. Inni chodząc pomiędzy mi-