Strona:PL G Sand Cezaryna Dietrich.djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ja myślę — powiedziała Cezaryna, uśmiechając się szczególnym uśmiechem, — że mówi ci prawdę.
— Tak jest, moja markizo, ale jeżeli przy pięknych sukniach i pięknych oczach, przy całéj postaci wspaniałéj i godnéj kochania, znajdzie się wielki umysł, wielka wiedza, wielka dobroć, wszystko co mężczyzna podziwiać musi.... A! pani, nie jest rzeczą niemożliwą, żeby nie kochał pani miłością, — tak sobie myślę każdego wieczoru, kiedy on jest u pani i kiedy ja go oczekuję.
— To co powiadasz jest bardzo złém — odpowiedziała Cezaryna, nie okazując żadnego innego wzruszenia, oprócz trochy niezadowolenia. — Ależ, moja biedna Małgorzato, czyż ty nie masz świadomości, ani poszanowania dla rzeczy najświętszych? Czyż myślisz, że gdyby twój mąż był tyle szalony żeby się we mnie zakochał, to jabym tego nie spostrzegła?
— Być może, moja markizo! Nie łaj mię pani. Kto może wiedzieć? Paweł jest tak dziwny, tak różny od innych! Wiem ja dobrze, że wszyscy nie są tacy jak on. Są niektórzy którzy nic ukryć nie umieją: ludzie nie warci go, ale daleko otwartsi, daleko namiętniejsi, których prędko poznać można i dobrą i złą stronę. Długo oni nas nie oszukają, idą dokąd ich wiatr popycha; ale Paweł ze swoim rozumem, odwagą i cierpliwością nigdy nie odkryje się w zupełności.
— Zdaje mi się — odparła Cezaryna z ironią, której Małgorzata nie poczuła w całém jéj znacze-