Przejdź do zawartości

Strona:PL G Sand Cezaryna Dietrich.djvu/290

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

już odchodzili, ale chcieli wprzódy przywitać się z panem.
— Przyjaciele? — powtórzył markiz, znajdując się twarz w twarz z Pawłem, który zbliżał się do niego.
— Przyjaciele? nie poznaję....
— Nie poznajesz pan pana Gilbert i jego żony?
— A! przepraszam! tak ciemno u pani; — kochany mój przyjacielu!.... Uścisnął obie ręce Pawła.
— Pani, składam pani moje uszanowanie.
Skłonił się głęboko przed Małgorzatą.
— A! panna de Nermont! Szczęśliwy, że mogę panią powitać.
Pocałował mię w obie ręce.
— Państw o wszyscy wydajecie mi się w dobrem zdrowiu.
— Ale pan? — rzekł do niego Paweł.
— Ja, doskonale, dziękuję; bardzo dobrze znoszę podróże.
— Ale jakim sposobem przybywasz, nie doniósłszy wprzód o tém — powiedziała Cezaryna.
— Miałem zaszczyt pisać do pani.
— Nic nie otrzymałam.
— Kiedyż powiadam pani, że Valboune jest szaleńcem!
— Mój drogi przyjacielu, nic z tego nie rozumiem. Dlaczegóż on pozwala sobie niszczyć pańskie listy?
— Musiałbym pani opowiedzieć całą historyę, historyę ogłupiałych medyków około chorego podnoszącego przeciwko nim bunt kompletny, bo nie