Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Życie.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zlodowaciały był cały ogromny przestwór, rozciągało się nad twardym, lśniącym, bezkresnym obrusem śniegu.
Folwarki odosobnione, zamknięte kwadratami podwórków, za firankami rozłożystych, oszronionych drzew, zdawały się spać, w białych koszulach. Ni ludzie, ni zwierzęta nie wychodzili z domów; tylko kominy chat przejawiały życie utajone drobnemi smugami dymu, wzbijającego się prostą linią w powietrzu zlodowaciałem.
Równina, płoty, wiązy parków, wszystko wydawało się martwem, uśmierconem przez zimno. Od czasu do czasu słychać było trzask drzew, jak gdyby drewniane ich członki pękały pod korą; tu i owdzie konar potężny odłamywał się i spadał, gdy mróz wszechwładny wysuszył mu soki i przeciął włókna.
Janina trwożnie wyczekiwała powrotu ciepłych tchnień wiośnianych, przypisując surowości klimatu wszystkie swe dziwne dolegliwości.
Bywało, że wcale nie mogła jeść, czując wstręt nieprzeparty do pożywienia; to znów pulsa jej biły szalenie, lub posiłek bardzo umiarkowany przyprawiał ją o mdłości i niestrawność; a nerwy, ustawicznie napięte, podrażnione, sprawiały, że żyła w stanie ciągłego, nieznośnego wzburzenia.