Przejdź do zawartości

Strona:PL G de Maupassant Życie.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A gdybyśmy się tak przeszli teraz?
Wicehrabia wstał, lecz baron, który wolał leżeć na wybrzeżu w słońcu, rzekł:
— Idźcie dzieci, za godzinę się tu spotkamy.
Minęli w prostym kierunku kilka chat, a przeszedłszy obok jakiegoś zameczku, wyglądającego na duży folwark, znaleźli się w dolinie otwartej, ścielącej się tuż przed nimi, Ruch morza ich był ukołysał, zakłócając równowagę obojga; szeroki, słony wiew podniecił im apetyt, śniadanie następnie ich oszołomiło, i wesołość podrażniła. Byli teraz jakby trochę podochoceni, mając ochotę biegać w cwał przez pola. Janina czuła szum w uszach, wzburzona wrażeniami nowemi i szybkiemi.
Padały na nich promienie słońca pożarne. Po obu stronach drogi zboża dojrzałe chyliły się, zgięte upałem. Szarańcze cykały rozgłośnie, niemal tak liczne jak źdźbła, wyrzucając zewsząd, z pośród zbóż i sitowi nadbrzeżnych cykanie piskliwe a głuszące.
Żaden inny dźwięk nie wzbijał się pod niebem żarnem, o błękicie migotliwym, pożółkłym, jakby się miał rozpalić w czerwień, podobnie jak metale, zbytnio do ogniska zbliżone.
Dostrzegłszy nieco na prawo lasek, ku niemu zwrócili kroki.
Obramiona z obu stron zaroślami, wąska ścieżka biegła w cieniu ogromnych drzew, nie