Strona:PL H Mann Błękitny anioł.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zobaczysz, co zrobię!... Ten pies, ten Unrat nie przyjdzie drugi raz żywy do jej garderoby.
— Obawiam się, że onby nam to tak samo chciał zohydzić, jak my jemu.
— Niech się tylko poważy.
— Tchórz z niego coprawda jest.
Mimo to byli zatroskani; ale nie mówili o tem więcej.
Szli między pustemi łąkami, na których latem odbywały się zabawy ludowe. Erztum, którego noc i gwiazdy uczyniły lżejszym, znajdował w duchu wspaniałe drogi ku wolności, precz z tego gniazda mieszczańskiego i z zakurzonej szkoły, gdzie jego wielkie wiejskie ciało więzione było w śmiesznych pętach. Gdyż teraz, odkąd kochał, uświadomił to sobie: że wyróżniał się śmiesznie na ławie szkolnej, jąkając błędną odpowiedź, pochyliwszy byczy kark, bezradny, gdyż słabeusz o wzniesionych barkach, siedzący na katedrze, spoglądał na niego jadowicie i parskał przytem. Wszystkie jego mięśnie, od których wymagano tu powściągliwości, tęskniły za obarczeniem, domagały się od niego, aby rąbał dokoła siebie mieczem i cepami, podnosił kobietę wgórę, chwytał byka za rogi. Zmysły jego łaknęły dających się powąchać chłopskich sądów, namacalnych pojęć, stałego gruntu pod powiewną duchowością klasyczną, w której tracił oddech; zetknięcia się z nagą, czarną ziemią, którą myśliwy unosi na podeszwach, i z powietrzem, które smaga galopującego jeźdźca po twarzy; wrzawy przepełnionych karczem i zesforowanych psów, wyziewów jesiennego lasu i spoconego konia, oddającego łajno... Przed trzema laty dziewka od krów, którą obronił przed silnym chłopakiem stajennym, podziękowała mu w ten sposób,