Przejdź do zawartości

Strona:PL Haggard - Kopalnie Króla Salomona.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

platał swoje przemówienie cytatami z Pisma św. a Good najgorszą, jak można sobie wyobrazić, łaciną.
Powoli czarny cień wstępował na słońce, a z otaczających nas i gromadzących się tłumów wybiegały głuche okrzyki przerażenia.
— Patrz, królu! patrz Gagoolo! patrzajcie wy, wodzowie, mężowie i niewiasty i przekonajcie się, czy biali ludzie z gwiazdy dotrzymują słowa, czy są kłamcami!
— Słońce się zaciemnia, za chwilę nad tym krajem rozciągnie się noc ciemna... noc w samo południe. Żądaliście znaku, macie go. Zagaśnij o słońce, ty lampo błyszcząca! dumne serca skrusz na proch, w ciemnościach zatrać ten świat!
Okrzyk zgrozy roległ się wśród tłumów. — Jedni stali skamieniali z przerażenia, inni z płaczem rzucali się na kolana. Król zaś siedział milczący, a ciemna twarz jego okrywała się bladością. Jedna Gagoola nie straciła odwagi.
— To przejdzie — wołała — widywałam już to samo. Człowiek nie może zagasić słońca. Nie bójcie się, cień minie.
— Poczekaj, a zobaczysz — odparłem podskakując rozgorączkowany.
— Good — wołałem do kapitana — ja już nie wiem, co dalej gadać. Na ciebie kolej.