Przejdź do zawartości

Strona:PL Istrati - Kyra Kyralina.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Czasem przez cały dzień wędrówki, Barba Yani milczał, okiem tylko wskazując mi to, co jest godne widzenia. Milczenie nazywał «dezynfekcją». I miał słuszność. Gdyż nic tak nie oczyszcza człowieka z wszelkiego brudu życiowego, jak niema kontemplacja tego, co dał Stwórca.
Ale ten wielki filar moich lat młodzieńczych był także znawcą starożytności i jej filozofów. Wszystkie zagadnienia życiowe popierał przykładami z czasów mądrości starożytnej. Sam nie był mędrcem, ale kochał spokój serca:
— Wcześniej, czy później pojmuje człowiek marność niepokoju uczuciowego, który mąci spokój i niszczy życie — mówił mi — szczęśliwy ten, który to wcześnie zrozumie. Będzie on mógł spokojnie radować się życiem.
Któregoś zimnego, jesiennego dnia, znaleźliśmy się na polu, gdzie się odbywały manewry. Ciepły napój został momentalnie rozchwytany przez żołnierzy. Nawet oficerowie raczyli się salepem; a żeśmy rozpalili ogień, grzali się przy nim, rozmawiając między sobą. Jakiś oficer opowiadał drugiemu anegdotę, w której jakiś generał, przyjaciel Aleksandra Wielkiego, doradzał mu, by zawarł zgodę proponowaną przez Dariusza:
— Zawarłbym pokój — rzekł pierwszy — gdybym był... gdybym był...
Oficer turecki zahaczył się:
— Jakże, u djaska nazywa się ten generał?
— Parmenion! — rzekł Barba Yani, który przysłuchiwał się rozmowie.
— Brawo, stary! — zawołał oficer. — Skąd ty to