Przejdź do zawartości

Strona:PL Jan III Sobieski król Polski czyli Ślepa niewolnica z Sziras.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
110
JAN III SOBIESKI.

— Odepchnij mnie! zabij mnie! Nie mogłam postąpić inaczej! — wymówiła Marya ze drżeniem.
Nastąpiła krótka, przykra chwila milczenia.
Jan Zamojski wyprostował się,
— Kochasz Jana Sobieskiego? — zapytał.
— Tak chciało przeznaczenie! Nie mogę się oprzeć! Broniłam się przeciw tej miłości, chciałam ją stłumić... ale biada mi! Byłam za słabą! zwyciężyła mnie!
— Jestem starcem! Twój ojciec, margrabia de la Grande d’Arquien dał! mi cię za małżonkę, nie pytając czy mnie kochałaś, — rzekł Jan Zamojski, — poznałem cię na dworze królowej Ludwiki i zażądałem twojej ręki! Niesłusznie postąpiłem, że twoją rozkwitającą młodość przykułem do mojej starości!
— Nie dobijaj mnie twą szlachetnością! — błagała Marya!
— Posłuchaj mnie! Jak możesz przypuszczać, żebym cię zabił za to, że serce twoje otworzyło się dla innego, młodszego i piękniejszego? — mówił Jan Zamojski dalej, — dopóki bawiliśmy na starostwie Sandomierskiem, serce twoje było czystem i troskliwą byłaś o mnie. Wierzę, że miałaś dla mnie raczej dziecięce poszanowane niż miłość. Następnie los nas sprowadził do Krakowa i znalazłaś sposobność poznać młodych i pięknych. Jan Sobieski stanął na twojej drodze...
— I Zginęłam, mój małżonku! Nie chciałam o nim myśleć, chciałam stłumić w sobie wszelkie uczucia dla niego, myśl o nim odpędzałam, wspominając o twej szlachetności, o twej dobroci, o twej ojcowskiej miłości... ale przęklnij mnie!... Siły moje nie dorównywały mojej woli! Gdym tu znowu ujrzała Jana Sobieskiego, uległam memu uczuciu.
— I ściągnęłaś hańbę na moje siwe włosy, Maryo? Dopuściłaś się...
— Przestań! kocham Jana Sobieskiego wyznałam mu to... ale nie lękaj się niczego! Klęczę nieskalana przed tobą.
Jan Zamojski przystąpił do Maryi i podał jej rękę z poważną, prawie uroczystą miną, aby ją podnieść.
— Wiem teraz wszystko, — rzekł, — nie będę od Jana Sobieskiego żądał zadośćuczynienia i nie zabiję cię za uczucie, które niebo zsyła, a którego, zaprzeć nie umiałaś!
— A więc odepchnij mnie od siebie, Janie Zamojski i pozwól mi iść do klasztoru.
Sędziwy kasztelan wstrząsnął poważnie głową.
— Nie należy nic czynić zbyt pośpiesznie, — odpowiedział z pełnym godności spokojem, chociaż serce krajało mu się boleścią, — spokojnie obmyślimy naszą przyszłość! Jak na teraz postanowiłem ztobą opuścić natychmiast Warszawę!
— I ja mam ci towarzyszyć?
— Tak wypada! Jak gdyby nic nie zaszło, — postanowił Jan Zamojski, — przygotuj się do wyjazdu z Warszawy.
Wyszedł do bocznego pokoju i zawołał służącego, któremu kazał natychmiast przygotować karocę do wyjazdu.
Zaczynało prawie świtać, gdy kareta zaprzężona czteroma wspaniałemi końmi wyjechała z zamku i potoczyła się po cichych, pustych ulicach Warszawy.
Strażnik otworzył bramę, gdy służący siedzący za karetą wymienił nazwisko jadącego.
Jan Zamojski i jego piękna małżonka opuścili miasto, w którem się rozstrzygnął los Maryi.