Przejdź do zawartości

Strona:PL Jan III Sobieski król Polski czyli Ślepa niewolnica z Sziras.djvu/375

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
377
JAN III SOBIESKI.

Na piersiach ujrzał mały medalik na łańcuszku. Była to relikwia, którą poznał natychmiast.
Klasnął w ręce.
— To on! to Stefan! Znalazłem Stefana! — zawołał, — ależ to chyba cudem! Czy on jednakże będzie żył? Stefanie! obudź się! To ja cię wołam! Czy mnie nie poznajesz?
Czerwony Serafan, czyli Stefan, jak go wieśniak nazywał, nie dawał znaku życia.
Dorowski wziął go na barki i poniósł.
Czerwony Sarafan był wprawdzie chudy, dźwigać go jednak w ten sposób nie było łatwo.
Nad ranem dopiero Borowski zawlókł się na miejsce, na którem jego towarzysze już powstali i zamierzali odpłynąć z tratwą.
— He... a co to tam masz? — zawołali spostrzegłszy go, — kogoż to dźwigasz?
— Czarta sobie przyniósł na karku, — rzekł jeden z flisów.
Borowski stękając przybliżył się.
Zaniósł obumarłego Sarafana na tratwę i złożył go na wiązce słomy.
Inni flisacy przystąpili do niego.
— To Czerwony Sarafan! — rzekli niektórzy, — Dorowski znalazł Czerwonego Sarafana!
— Nieżywego, — dodali inni.
— Dajcie mu trochę wódki, — zaproponował jeden.
Dorowski usłuchał tej rady. Zwilżył wódką wargi obumarłego i potarł nią jego skronie.
Czerwony Sarafan otworzył oczy i dzikim wzrokiem spojrzał dokoła.
— Żyje! zawołali flisacy.
— Stefanie! — rzekł Borowski do leżącego na słomie, — Stefanie.
Czerwony Sarafan spojrzał na Dorowskiego wielkiemi oczyma. Następnie oczy jego zamknęły się.
Zasnął głęboko, ale oddychał wyraźniej była nadzieja utrzymania go przy życiu.
— Pozwól mu spać, — mówili flisacy, — czy chcesz go zabrać z sobą Dorowski
Czy myślicie, że go tutaj zostawię? — odpowiedział wieśniak, — zabiorę go do mojej chaty.
Flisacy odwiązali tratwę od brzegu i odepchnęli na środek rzeki, aby z biegiem wody płynęła.
W ciągu dnia Borowski często zaglądał do Czerwonego Sarafana, który obudził się wprawdzie, ale nie mógł się poruszać, i zaniósł go do swojej chaty, gdzie złożył go na sienniku i przykrył kołdrą.
Pozostał przy nim. Stefan widocznie nie poznawał go jeszcze i nie wymówił dotąd ani słowa. Jednak medalik, który miał na piersiach, a który Borowski byłby poznał pomiędzy tysiącem innych, nie pozwalał wieśniakowi wątpić, że znalazł swego wychowańca.
Mogło to mieć dla niego nieobliczone następstwa, gdyż kapitan Wychowski w dziwny sposób wypytywał się o Stefana.
Czerwony Sarafan leżał nieruchomy. Dorowski siedział przy nim, wparłszy głowę na ręku i patrzył na niego.
Nareszcie nad ranem śpiący czy obumarły poruszył się.
Dorowski pochylił się ku niemu.
— Stefanie! — rzekł, — czy mnie nie poznajesz?
Czerwony Sarafan spojrzał znowu na niego szeroko rozwartemi oczyma i zaczął się rozglądać po izbie.
— Stefanie! czy mnie nie poznajesz? — powtórzył wieśniak.