Przejdź do zawartości

Strona:PL Juliusz Zeyer - Jego i jej świat.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mnie uważał za dziewczynę upadłą, z wyżyn na ziemię rzuconą, kiedy nimb romantyczności wciąż malał i bladł, nie rozumiał, że ma względem mnie, nieszczęśliwej kobiety, podwójny obowiązek.
Miłość jego znikała powoli i próżno nawet starał się to przedemną ukrywać.
Jak już mówiłam, nie kochałam nigdy Jarosława, teraz zaś, gdym widziała przed sobą zamiast artysty, zwykłego, ba, nizkiego człowieka, upojenie moje przemieniło się wkrótce w obojętność, a ta przerodziła się prędko w nienawiść. Do tego wszystkiego zaczęło nam brakować pieniędzy, a staruszka jawnie mówiła, że jesteśmy dla niej ciężarem. Sprzeczki między nimi stawały się coraz częstsze, wskutek czego Jarosław postanowił wybrać się do najbliższego miasta dla zarobienia czegokolwiek. Byłam bardzo zadowolona, cieszyłam się, iż na dni parę chociaż pozbędę się jego widoku. W dniu wyprawy Jarosław pokłócił się okropnie ze staruszką; chciałam ją uspokoić, ona jednak oburzyła się i obraziła mnie tak boleśnie, żem na Boga zaklinała, aby mnie wziął z sobą, nie narażał na styczność z tą niegodną sługą. Zaśmiała się ironicznie.
— „Sługą” — mylisz się gołąbeczko! Wyjawię ci prawdę. Jam jest matką tego niepoczciwego syna. Ojciec był gospodarzem, umarł w nędzy i biedzie, ja go sama wychowałam, pracując w pocie czoła. Teraz spodziewałam się nagrody, zapłaty od niego, a tyś się między nas wdarła, ty, jaszczurko! Podo-