Przejdź do zawartości

Strona:PL Juliusz Zeyer - Jego i jej świat.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kierki do późnej szarej godziny. Kiedy zadzwoniła o światło, hrabia ją pożegnał.
— Żegnam pana, a proszę odwiedzić nas niezadługo!
Hrabia, wyszedłszy na ulicę, nie mógł odejść od domu, w którym ona mieszkała, usiadł więc na ławce na pobrzeżu Wełtawy, naprzeciw jej okien. Już się zupełnie ściemniło; przez oświetlone okno dojrzał jej sylwetkę. Siedziała długo, z głową na ręku opartą, potem wstała i niespokojnie chodziła po pokoju. Czekał, chcąc ujrzeć drugi cień — cień tego, który miał prawo nazywać swojem to cudne polne kwiecie. Ale czekał, podobnie jak i ona, napróżno. Jedna gwiazda wschodziła za drugą na sklepieniu niebieskiem, a cień jej wciąż samotny przesuwał się po komnatach. Gasły światła w pokojach — ona była samą. Otworzyła okno, wyjrzała niem na pustą ulicę, potem utkwiła swój wzrok w daleką, ciemną przestrzeń i zamknęła znów okno, smutnie wzdychając. W jednym tylko pokoju pozostało światło, wreszcie i to zniknęło.
— Co się w mojem sercu dzieje? — szeptał hrabia. — Jakiem mianem nazwać to nowe uczucie, powstające we mnie? Napróżnobym się okłamywał: ja ją kocham!

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Drugiego dnia Lambert jeszcze był pochmurniejszy i na Gabryeli znać było również ślady smutku. Twarz miała bladą, oczy zaczerwienione od długiego