Przejdź do zawartości

Strona:PL Juliusz Zeyer - Na pograniczu obcych światów.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
59
Na pograniczu obcych światów

We mnie wzmagały się — nietylko niepokój, lecz i jakieś niezadowolenie z siebie samego. Nie mogłem ukryć przed sobą, że Flora mnie oczarowuje, że chłód mój pierzcha przed słonecznem spojrzeniem tych oczu i powabnym uśmiechem tych usteczek różanych. Wydawała się pełną prostoty, zachowanie się jej było zupełnie naturalne, ale któż wie, czy wszystko to nie było umyślne i umiejętne? Może Flora wiedziała jednak o planach ojca i pomagała mu ze zwykłej u wszystkich kobiet skłonności do intryżek? Albo może działała na własną rękę, zgodziła się na związek, ale chciała, abym przedtem karku przed nią ugiął? Zkądże ten przestrach z powodu przyjścia ojca? Sumienie wyrzucało jej widocznie kokieteryę, choćby nawet niewinną. A kokieterya, która kładzie na twarz maskę szczerości, jest najniebezpieczniejsza.
— Nie, panna Adelma nie napróżno mi dała naukę — pomyślałem. I patrzyłem zupełnie obojętnie na wracającą Florę.
— Widziałam, jak ojciec wchodził do domu — rzekła — pójdź, Łazarzu!