Przejdź do zawartości

Strona:PL Kajetan Abgarowicz - Z carskiej imperyi.pdf/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ból dotkliwy uczułem, a rękaw i cała lewa strona czuhaja były krwią skrzepłą okryte.
Próbuję wstawać, i to się udało; obejrzałem się wkoło, niebo się wyjaśniło, mrozik brał, a na niebie miesiąc na młodziku świecił jasno po wschodniej stronie, a na ziemi dokoła trupy i trupy, martwe ciała ludzi i koni porwane, poszarpane kartaczami, a pomiędzy temi psów gromady wznosiły okrwawione pyski, wyjąc żałośnie, stada wron i kruków zrywały się za mojem zbliżeniem, kracząc złowrogo, wilków nie było, nie zbiegły się jeszcze na ucztę.
Postąpiłem kilka kroków i utknąłem na jakiejś przeszkodzie, patrzę, biały koń nieżywy, a pod nim z twarzą do góry wzniesioną leżał trup księdza Konstantego, oczy miał zamknięte, a twarz biała, jakby z wosku kościelnego ulana, skamieniała z tym samym wyrazem, który miał wówczas, gdy nam ostatnią pieśń zaintonował. W tem głos jakiś dziwnie żałosny, niby jęk, niby charczenie przedśmiertelne doszedł moich uszu, skierowałem się w stronę, z której dochodził, i ujrzałem: skarogniadego Osmana z rozprutym brzuchem, z wypuszczonemi wnętrznościami leżał, żył jeszcze, oczy miał otwarte, a w nich błagalny wyraz, stękał jak człowiek, o dwa kroki od konia leżał pan Karol bez życia; wódz nasz miał piersi rozszarpane kartaczem, musiał odrazu zginąć bez męki. Koń, ujrzawszy mnie, podniósł głowę i zarżał tak żałośnie, że mię aż coś w sercu zabolało, choć było ono skrzepłe i twarde jak kamień, zlitowałem się, dorżnąłem konia, szablę po tej ostatniej posłudze rzuciłem i skierowałem się w stronę lasu.
— I koniec! koniec! — mówił starzec po chwilowej przerwie — skryłem się w lasach, poczciwi ludziska wygoili, przechowali, przekarmili. Całą zimę na cudzym chlebie przeżyłem, nie ciężył mi on, bo poczciwą ręką był podany. Z wiosną, jak dziki zwierz, kryjąc się po lasach, debrach i jarach, w swoje strony się dowlókłem.
I tam żałoba na mnie czekała. Starowina mój ojciec zmarł zaraz po naszem wyjściu, po nim żonisko gryzło się,