Przejdź do zawartości

Strona:PL Karel Čapek - Meteor.pdf/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ale to była sobie tylko taka gra czy zabawa z nicością. Jak gdyby się próbowało, jak długo można wytrzymać, zanim się wyciągnie rękę i zacznie się wołać o ratunek. Co za drażniąca udręka, stać na skraju chodnika i spoglądać na najpiękniejsze, promienne kobiety... Dość zechcieć, a byłybyście moje, ale teraz nawet mnie nie dostrzegacie, choroby! Cóż za cudowna wściekłość, ta wyzwalająca pogarda dla wszystkiego! Oczywiście, także i dla tego, co się nazywa moralnością. Albowiem są cnoty biednych i cnoty bogatych, lecz nie ma żadnej moralności śród obdartusów, którzy nie chcą się zbogacić.
I nie chcą, gałgany, związać się trwale z jakimkolwiek miejscem. Bo nie mówiąc już o więzach rodziny i zwyczaju, osiadłym czyni człowieka majątek albo zależność, a taki, co się nie troszczy o pieniądze i nic nie robi sobie z biedy, podobny jest do balonu bez kotwicznych lin i balastu, unoszącego się jak Bóg da i jak diabeł dmucha. Tak jest, włóczęgostwo, to stanowczo szaleństwo, to zaburzenie w ośrodkach majątkowych, coś jakby utrata zmysłu stabilizacji. Włócz się więc, błaźnie, kiedy inaczej żyć nie potrafisz...
Zaraz, tutaj mam coś, czemu należałoby się przyjrzeć uważniej. Nie, to była tylko taka cielęca głupota. Właściwie nie... Wszystko jedno, nazwijmy to głupotą. Wtedy byłem czymś na statku i bawiłem w Plymouth. Wieczorem siadałem na Hoe pod pręgowaną latarnią morską z dziewczyną z Barbikanu. Taka chuda, malutka Angielka — miała lat siedemnaście. Trzymała mnie za rękę i próbowała sprowadzić z powrotem na dobrą drogę dużego zepsutego marynarza. Byłemu panu Kettelringowi rozszczękały się zęby. Przecież to było prawie tak samo, jak wtedy, gdy... gdy... gdy Mary, Maria Dolores, trzymała mnie za rękę i chciała mnie doprowadzić do mego ja! O Boże, czyżby w życiu bywały takie znaki, których nie rozumiemy?
Były marynarz spogląda wytrzeszczonymi oczami na czarną wodę, ale widzi modry przejrzysty wieczór na Hoe,