Strona:PL Karel Čapek - Zwyczajne życie.pdf/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

musiałoby się kręcić dokoła niego, zahukane i chodzące na palcach. Niech się nikt nie waży roześmiać, albowiem ktoś jest chory! Jak może, jak śmie ktoś być zdrowy i wesoły! Już ja was nauczę, niegodziwcy! Bodaj wam się od bólu rozdygotała twarz, bodaj każdy z was usechł ze strachu i trwogi! Przynajmniej najbliższym swoim zatruwać będę dni i noce różnemi szykanami i przynajmniej was zmuszę, byście służyli chorobie mojej i słabości! Czyliż bowiem nie jestem chory i nie mam prawa ku temu? I patrzcież, oni umierają wcześniej ode mnie! Dobrze im tak, to z tego, że byli tacy zdrowi!
I wreszcie pozostaje już tylko on, hipochondryk. Wszystkich przeżył i nie ma już nikogo, kogo mógłby dręczyć. Teraz jest naprawdę chory i jest zupełnie sam. Niema już nikogo, komuby mógł docinać i przypisywać winę, że dzisiaj jest mu znowu gorzej... Jakież to egoistyczne z ich strony, że poumierali! I hipochondryk, który zadręczał żywych, zaczyna milcząco i cierpko nienawidzieć umarłych, którzy go opuścili.
A co możnaby zrobić z tego bohatera? Jego bohaterstwo nie uszłoby mu na sucho. Pewnej nocy zaaresztowaliby go żołnierze, zaś on spojrzałby na nich dumnemi, płonącemi, ironicznemi oczyma, jak ten smyk malarczyk. Zostałby na miejscu zastrzelony, a kula trafiłaby go niezawodnie w serce. Jedno