Przejdź do zawartości

Strona:PL Le Rouge - Więzień na Marsie.pdf/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Robert powstał zmęczony, zdyszany i otarł uznojone czoło.
— Ładnie pilnowałem mego skarbu — mruknął — ale to już się nie powtórzy!
Spojrzał na swoich towarzyszy: stali z początku wystraszeni szybkiemi ruchami Roberta, a teraz widok płomienia wprawił ich w niesłychane zdumienie...
Uśmiechnął się do nich, uspokoił przyjaźnie, a następnie zaczął się przyglądać zgasłemu ogniowi, chcąc się dowiedzieć, jakim sposobem niegodziwe Erloory (gdyż było to niewątpliwie ich sprawą) potrafiły go zalać.
Zobaczył ze zdumieniem, iż od stosu do trzęsawiska biegł rodzaj kanału, tak prostego, jak gdyby go wyznaczył biegły geometra. Kanał ów okrążał dokoła ognisko i dlatego woda wystąpiwszy z brzegów, tak szybko je zalała!...
Robert stał niepewny, zamyślony. Ta praca, obmyślona i wykonana tak starannie, celowo — zdumiewała go i przerażała.
Przypominał sobie kanały, odkryte na Marsie przez astronoma Schiaparellego w 1877 r. i rozmyślał, dlaczego ich tu dotąd nie spotkał? Przecież są one znane wszystkim obserwatorom nieba, a wymiary ich bywają olbrzymie: długie na 1000 do 5000 kil.; są szerokie zwykle przeszło na 120 kil.
Sposób wykonania tej pracy, wprawne rozmieszczenie wyrzucanej z kanału ziemi, dowodziły zupełnej w tych rzeczach biegłości. Jednak, zdaniem Roberta, robota obecna musiała być wykonaną przez stworzenia niezbyt inteligientne, trzymające się ślepo danego wzoru: robota człowieka myślącego podczas niej i o innych