Przejdź do zawartości

Strona:PL Le Rouge - Więzień na Marsie.pdf/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jak to przewidział, Erloory znużone walką i długiem spoglądaniem na blask ognia, nie mogły zrozumieć, co się stało z ich prześladowcą.
Podstęp powiódł się w zupełności: gromada wampirów opuściła się na ziemię z cichym szelestem skrzydeł.
Serce Roberta biło gwałtownie, lecz postanowił nie zrobić żadnego ruchu, dopóki go nie dotkną swemi zimnemi, wstrętnemi rękami... nakoniec uczuł na twarzy i plecach lodowate, miękkie dotknięcie...
Skoczył na równe nogi, zerwał z ogniska okrywające je maty i zaczął, jak szalony, walić maczugą na prawo i lewo!
Wampiry przerażone, oślepione blaskiem ognia, zakotłowały się w miejscu, tworząc splątaną gromadę, wrzeszczącą dzikiemi głosami. Ich twarze przybrały ze strachu barwę ziemistą; niektóre z nich, lecąc na oślep, wpadały wprost w płomienie, wyjąc straszliwie. A ciosy maczugi spadały wciąż, rozbijając głowy, łamiąc ręce!
Z bystrością, o którą Robert jej nie podejrzewał, Eoja dopomagała mu na swój sposób, rzucając wciąż nowe paliwo na ogień, który teraz buchał wysokim płomieniem, oświetlając pole bitwy, zasłane trupami.
Kilka Erloorów, ruchami prawie ludzkiemi, prosiło o litość.
Odgłosy tej walki rozbudziły niektórych Marsjan; przybiegli z nożami w ręku i po chwili wahania, rzucili się, by dobijać ogłuszonych uderzeniami maczugi.
Dzień wschodził powoli i przy jego blasku można było ocenić cały ogrom porażki wampirów.
Ku wielkiemu zdziwieniu Roberta, spokojni Marsjanie okazywali zawziętość i okrucieństwo, o które trud-