Strona:PL Le Rouge - Więzień na Marsie.pdf/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w wypróchniałych pniach drzew, lub w gęstych krzakach.
Nad wieczorem trzeciego dnia, jak mu to obiecywano, ujrzał ostre, zębate szczyty gór, prawie jednakowego kształtu i wysokości. Dosięgnął ich zaledwie przy końcu dnia następnego: krajobraz zupełnie się zmienił, pyszne lasy zastąpiła spiekła, gliniasta równina, poprzerzynana szczelinami, gdzie się chroniły wielkie, czerwone jaszczurki o spłaszczonej głowie i małych, okrutnych jak u krokodyla, oczach.
Wkrótce stanął przed zwałem kamieni czerwonawych, jak gdyby obrobionych ręką ludzką i tworzącym podstawę góry. Zwał ten był stromy, gładki, bez wgłębień ani szczelin.
Robert szedł kilka godzin, wzdłuż tej przeszkody nie do przebycia; upał stawał się nieznośnym, czego nie doświadczał w zwiedzanych dotąd miejscach.
Czuł wielkie zmęczenie, które go nabawiało zawrotu głowy — ogień zdawał się napełniać powietrze, nic jednak na ziemi nie miało cech wulkanicznych. Kraj ten zdał mu się niegościnnym, wrogim i ze zdziwieniem stwierdził, iż prawie żałuje, że się tak oddalił od swoich poczciwych Marsjan.
Odłożył dalszą podróż do jutra i znalazłszy wgłębienie pod skałą, spędził w niem noc, wyrzuciwszy wprzód stamtąd kilka dużych jaszczurek i założywszy wejście sporemi kamieniami.
Spał jednak źle. Budził się z uczuciem nieokreślonej trwogi, ze ściśniętem sercem, oddychając szybko i gwałtownie. Pokonany znużeniem, usypiał i znów się wkrótce budził przygnębiony i zdenerwowany. To