Przejdź do zawartości

Strona:PL Le Rouge - Więzień na Marsie.pdf/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sprężyny, odrzucające, przy mocnem uderzeniu, wieka trumien.
Podczas tych ostatecznych przygotowań, bramin uczuł pewne wahanie; w jego duszy, zimnej i despotycznej, ozwał się głos wyrzutu. Był czas jeszcze wrócić do życia Roberta i doświadczenie przeprowadzić w inny sposób.
Przytem przebiegły bramin myślał:
— Wysyłając go na zawsze w światy nieznane, tracę korzyści z wynalazków, które byłby niewątpliwie porobił.
Lecz zaraz zawołał dumnie:
— Nie cofnę się! Musi się stać podług woli Ardaveny!
A głos pychy dodawał:
— Nie chcę dzielić władzy z nikim na świecie! Zresztą, czyż moja wola nie wystarczy na przywołanie go z powrotem, gdy zechcę, wzbogaconego nadludzkiemi umiejętnościami i wiadomościami? — próbował uspokoić słaby głos sumienia, obudzonego chwilowo.
Gotowy pocisk został umieszczony na drewnianym trójnogu. Ardavena spoglądał na przemian to na pogodne niebo, to na chronometr Darvela, który sobie przywłaszczył.
Za znakiem, danym przez niego, ozwały się gongi i bębny, a na ten odgłos ponury i jednostajny, długie szeregi fakirów zaczęły sunąć ze wszystkich stron na olbrzymi dziedziniec. Wszyscy klękali dokoła kondensatora i wpatrywali się weń oczami zapadłemi głęboko w twarze, wychudzone głodem i gorączką. Wszyscy byli wpół nadzy, tylko na biodrach mieli lekkie przepaski.