Przejdź do zawartości

Strona:PL London Biała cisza.pdf/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tanie, pobrzękując złotem, które otrzymał od korespondentów i chciwie przyglądając się świeżo wykończonej łodzi.
Szwed cieśla spojrzał nań z powagą i pokiwał odmownie głową.
— Ileż wam za nią dają? Trzysta? No, więc ja dam czterysta. Macie.
Chciał wsunąć mu pieniądze w rękę, ale tamten cofnął się z pośpiechem.
— Nie, nie mogę; powiedziałem mu, że łódka jest jego. Zaczekajcie, to wam zrobię drugą.
— Macie sześćset dolarów. To moje ostatnie słowo. Chcecie brać — dobrze, a nie — to nie. Jemu zaś możecie powiedzieć, że to było nieporozumienie.
Szwed zaczął się namyślać, aż wreszcie ustąpił.
Gdy Rasmounsen już odjeżdżał, szwed wyłaził ze skóry, by przekonać niemca, że zaszło pomiędzy nimi nieporozumienie.
Niemiec pośliznął się na spadzistej Ścieżce z Din-Lycke’a i złamał sobie nogę; musiał sprzedać cały swój towar po dolarze za tuzin, nająć tragarzy indjan i na ich plecach wracać do Dahi. Ale gdy Rasmounsen odjeżdżał ze swoimi korespondentami, równocześnie z nim odpływali dwaj pozostali konkurenci.
— Ileż tam tego macie? — zapytał jeden z nich małego wzrostu, ruchliwy yankess z Nowei Anglii.