Przejdź do zawartości

Strona:PL M. Reichenbach - Na granicy.pdf/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 54 —

Młody człowiek podał jej ręką.
— Tyś dla mnie dobra i poczciwa, moja Małgorzato; za wszystko co robisz dla mnie, będą ci wdzięczny całe życie, nie zapomną o tobie; ty jedna jesteś dla mnie prawdziwie życzliwą.
Małgorzata otarła oczy fartuchem, ale przy ostatnich jego słowach wstrząsnęła głową z niedowierzaniem.
— A ona?
— Ona... święta, ideał...
Przy tych słowach oczy jego zaszły łzami, a wybladła twarz zarumieniła się lekko. Nagle przerwał, jakby przypominając sobie do kogo mówi.
— Nie powinnaś o niej źle mówić, ani nawet myśleć, Małgorzato — rzekł z cicha.
Małgorzata ruszyła ramionami.
Panicz zanadto dobry; czyby się kto inny zgodził na to, żeby ją tylko jak złodziej po nocy odwiedzać? Powinna raz już te głupstwa zakończyć; albo albo...
— A cóż biedna ma zrobić? — Ale cóż myślisz o mojej nodze rzekł nagle, jakby chcąc przerwać szereg smutnych myśli. Małgorzata właśnie kończyła bandażowanie.
— Nie ma nic złego — odrzekła — ale będzie źle, jeśli panicz nie zechce siedzieć spokojnie.
Musicie paniczu pozostać u mnie parę dni, tu ży-