Strona:PL Miciński - Nietota.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Raz w piękny dzień moja matka,
kiedy ją łabędź w objęcia brał,
broniła się jemu do ostatka,
lecz któżby się łabędzia bał?

Arjaman wciąż milczał i nie mógł, czy już nie chciał słowa wydobyć na poskromienie tej operetkowości.
— Tak, cierpię, cierpnę i tym podobnie, kiedy jasnowidzący, zamiast mnie widzieć, widzi tylko czarną Aurę dokoła mnie, a wszystkie kakofońje życia dyskontuje na me conto, dorzuciła już rozdrażniona Zolima.
W Arjamanie zbudził się naraz jasnowidzący. Westchnął cicho, przetarł ręką czoło, i rzekł nie władnąc swymi słowami:
— Trzeba żeby Pani spieszyła do zamku. Tam matka Pani otruta przez — swego znajomego — leży już w kaplicy. —
Zolima zbladła i wstrząsnęła się.
Lecz nikt nie zauważył tych słów, tylko Xiążę jakby poczerniał, lecz wnet się opanował.
— Zatem, zaśmiał się książę, będzie pani komendantem naszej konnej marynarki, która zechce i raczy łaskawie odwiedzić zamek mój Nowo­‑Łabędziogłaz, gdzie niezwalczeni witezie łaskawie zarządzą swemi poddanemi! —
Powstał wesoły śmiech, każdy pytał Witeziów, jaką rolę niezwykłą zdobędzie w tym widowisku.
Młodzież wybiegła ku morzu, jedni zaczęli spychać łódź, inni poszli po konie —
Zolima podeszła do Arjamana.
— Pan chciał zemną mówić poważnie? Teraz ja zacznę i skończę w trzech słowach,
Tej nocy ja wybieram jednego z was trzech. Muszę to uczynić, bo jestem związana bezwzględnością zakonu i jest nademną magnetyzm. —