Przejdź do zawartości

Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Jest mi zimno! zawieja śnieżna łamie drzewa rozmodlone nie w porą w swym śnie kwietnych Oblubienic. Niech Mytileńskie harfiarki grają mi pieśń czarownic, lecących nad światem.
(do jednej na stronie)
A ty, zaufana, przynieś mój pierścień z trucizną.
(Niewolnice wychodzą, wrzuciwszy kadzideł do trybularzów).
W tym trzasku łamiących się drzew już słyszę szum podziemnego Stygsu.
(Teofanu stoi chwilą w zadumie najgłębszej. Pas Afrodyzyjski mieni się na czarnym habicie.
— — Z chorągwią podchodzi do ognia na kominie — z nienawiścią patrzy w twarz Chrystusową — kładzie do ognia chorągiew wraz ze świętym Ikonem. Wydobywa już jako czarną tlącą się żagiew, zakreśla dokoła siebie ogniste wiry, kręgi i spirale o liniach rozchodzących się ze środka — i znowu wracających do środka.
Muzyka tragicznie-głęboka rozlega się jakby z podziemi, złączona z ponurą symfonią burzy wstrząsającej kolumny pałacu.
Z kadzielnic wybuchają dymy i zasłaniają ją w tym milczącym zaklęciu Czarownicy, wyzywającej Ducha).



(Zasłona spada).