Przejdź do zawartości

Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
ŚWIATOSŁAW: Wyrąbcie te kraty, hej drużyna!
(Rzucają się mołojcy, lecz nie mogą osilić żelaziw)
Zapóźno, już idzie straż po mnie.
Jakaż hańba! nawet zabić się nie mogę, gdyż jestem bezbronny.
STRAŻ BIZANTYJSKA: (biorąc go do niewoli) Najmniejszą karą na piratów jest wyłupienie oczu i odcięcie prawej ręki!
ŚWIATOSŁAW: Bogdaj ogień Perkuna zapalił ten kobiecy dzióbek, który w mojej sławie tygrysa wykłuł taką szpetną dziurę!
(Mocuje się ze strażą).
WITEŹ ŻÓRAWJON: (fantastycznie ubrany w żórawiowe skrzydła wychodzi z korabionu).
Kniaziu, chrapliwym dźwiękiem
dobywa się w Tobie wyznanie!!
słuchaj, bo ja łzawię jękiem:
kocham, ach kocham nad księżyc tę uroczą Panię!
Jam z kraju Enthuzjastów,
gdzie czuje się tak szlachetnie!
gdzie w chacie bożych Piastów
nawet kwiatuchny najuboższej w doniczku się nie zetnie!
Ja, Witeź Enthuzjasta,
dam wziąć się do niewoli,
i będę w lochach, gdzie boli —
myślał, że cudem nad wszystkie zjawienia — jest niewiasta!
Jam pewny, Ona przyjdzie —
barwinkiem umai mi skronie,
i spłomieniona we wstydzie
wyzna to, co wyznały już na harfie skarżące się dłonie!
(do kniazia)