Przejdź do zawartości

Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
B. NIKEFOR: (wychodzi z za Chimery Anioła w ekstazie) Jestem rycerz Świątyni Bożej! w pokorze niezmierzonej miłości mojej: dłoń daję Ci na wieki, oblubienico Światła, Teofanu!
MAG: Teraz jest chwila najcięższa, kiedy przyjdzie Szatan!
B. TEOFANU: Idź mi go wezwij!
(Ogień na ołtarzu buchnął i Mag wśród dymów znika).
(B. Nikefor chwilę stoi zakrywając oczy, z których łzy toczą się rzekami).
(Bazilissa Teofanu podchodzi ku niemu, bierze go za rękę i usiada na stopniach tronu wielkiego, Nikefor rozciąga się u jej nóg na skórze czarnej pantery).
B. TEOFANU: Nie zasypiaj... kiedy północ wybije, ja odpłynę na moim okręcie — —
Nie zasypiaj, jak dziecko zmożone płaczem, u nóg Matki, której dowierza bezgranicznie.
Pomnij, że wrogów masz straszliwych — i ja obronić Cię nie zdołam...
B. NIKEFOR: Tyle nocy gnałem tu na koniu... muszę obronić duszę Twą, Marzycielko przed jej piekłem! jutro o świcie wyruszam z armią — —
(Zasypia).
B. TEOFANU: Myślę, że jednak niema niebezpieczeństwa! wszakże rozkazałam bratu Jego Leonowi Kyriopalacie, aby obsadził wszystkie wejścia oddziałem żołnierzy. Kto wie, czy tego najgłębszego ukojenia nie czekał on przez cale życie?...
Więc śnij...
B. NIKEFOR: (przez sen)...pod miłości głazem płynęła moja łódź w ostatnią straszną Thule...