Przejdź do zawartości

Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
ŻOŁNIERZE: (cicho) Jeszcze nigdy do nas tak nie przemówił!
(głośno)
Biegniemy wcwał — da święty Tryfon, że przyniesiemy ci żywą Bazilissę.
NORMANI: (grający w kostki) Nadaremnie będziecie szukali — niema jej wśród żywych.
NIKEFOR: Umarła?
NORMANI: Jeszcze nie wśród trupów.
NIKEFOR: Więc gdzież?
NORMANI: Wśród mających umrzeć w tej wieży.
NIKEFOR: Hej! zdobywać mi ten mur!
(Brama się rozwiera — wychodzi król arabów sam).
SEIF EDDEWLET: Witam cię, lwie Chrystusowy — trzeba mi lekarza dla umierającej Bazilissy.
(Nikefor chce podejść, za nim żołnierze).
O, stójcie, Mutenabbi ma nóż i utopi jej w piersi! Daj mi lekarza i ziół.
NIKEFOR: Atanazy, Atanazy!
GŁOS ATANAZEGO: Tu jestem, modliłem się za nieszczęsnych arabów, którzy już pomarli runąwszy w przepaść wąwozu.
NIKEFOR: Oh, jaki cud, że jesteś — ratuj Teofanu.
ŚW. ATANAZY: (za skałą) Idę, mam zioła, balsamy i wierzę, iż Bóg czyni cuda w każdej chwili życia naszego.
SEIF EDDEWLET: Każ zatrąbić litaurom, aby przerwano rzeź. Nie wiem, czy prośba najszczęśliwszego z ludzi będzie wysłuchaną.
NIKEFOR: Najszczęśliwszego? przegrałeś bój i królestwo —
SEIF EDDEWLET: Lecz mam Teofanu.
NIKEFOR: A jeśli umrze?