Przejdź do zawartości

Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Kiedym przestał walczyć za wiarą, nie mam już miecza. O miłość walczmy wieżami z kości słoniowej.
NIKEFOR: Gram źle w szachy.
SEIF EDDEWLET: Ja gram najmocniej z arabów — dam ci więc królową, abym ją mógł zdobywać.
NIKEFOR: Nie, nademną jest krzyż: żołnierze, podajcie tu żagwie.
Każe inżynierom, aby przytłumili ogień podziemny, który na mój znak miał w gruzy zwalić tą wieżę.
(Seif Eddewlet gra w trąbką. Rycerze jego wychodzą z wieży i siadają na ziemi, odmawiają modlitwy poranne, omywając się wodą, zwróceni twarzami na wschód).
SEIF EDDEWLET: (gra z Nikeforem w szachy) Wziąłem ci wieżę.
NIKEFOR: Tak, to straszniejsze — niż gdybyś tamtą wieże zwalił na mych hoplitów. Lecz nademną jest krzyż.
(Rozlega się wrzask).
ŻOŁNIERZE: Nikefor Bazileus, ejs ten polin! na Miasto! do Cargradu!
(Żołnierze wchodzą z pochodniami, urzędnicy dworscy, senatorowie, naczelnicy partyj cyrkowych, tłuszcza, na czele ich Bazyli, nieprawy syn Lekapena — wuja Bazileusa Romana. Wysoki o majestatycznym wyglądzie, lecz z fałszywym wejrzeniem — eunuch, jak wszyscy przeznaczeni do wysokich urządów).
BAZYLI EUNUCH: Sława! tym jednym słowem witam ja Bazyli, bękart Lekapena, Ciebie wodzu schol azjatyckich, Nikeforze, Domestiku Cesarzów, a teraz sam Bazileusie!