Przejdź do zawartości

Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
(Nikefor powstaje, mając wciąż oczy wlepione w szachownicę — i uderza nogą w brzuch Bazylego, który się przewraca).
JAN CYMISCHES: (wbiega) Mój stary druhu, poraź ostatni uściskam Cię jak przyjaciela, bo za chwilę ugnę się przed Bazileusem. Oto listy Bringasa, który mnie podmawia, żebym korzystając z miłości, jaką mam u żołnierzy — Ciebie uwięził-a sam został okrzyknięty wodzem azjatyckich legionów! Lecz ja chcę, aby się sprawdziła tylko połowa przepowiedni pustelnika, który nam obu przepowiedział djadem.
Dajże mi dłoń! Jan Cymisches niech będzie me tylko pierwszym rycerzem swych czasów, lecz i tarczą wiernej przyjaźni.
NIKEFOR: (nie zwracając uwagi) Szach!
Żołnierze, ścisnąć szeregi i nikogo do mnie nie wpuszczać.
JAN CYMISCHES: (wzburzony — do siebie) Jak to już rosną mu rogi!...
(Wychodzi z wieży św. Atanazy, wiodąc wraz z paru żołnierzami chwiejącą się bladą Teofanu).
ŻOŁNIERZE: To Matka Boska w tunice żałobnej i fioletowym himation! z gwiazdą na ramieniu! trzyma w ręce gałąź cyprysu usianą łzami pereł! nad jej głową aureola!!
Meter koros, módl się za nami — Niepokalana — wróć nas do rodzin....
Milczcie, to Teofanu!
(Głuchy szmer podziwu u jednych, stłumionej nienawiści u mas).
ŚW. ATANAZY: Żołnierze, puście nas do ognia — noc zimna.