Przejdź do zawartości

Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
TEOFANU: Bądź o to spokojny.
NIKEFOR: Co, na przeklęte oblicze szatana, to myślisz o sobie? — mniejsza!
Będziesz mą żoną, nim słońce przekroczy przełęcz tych gór — (odchodzi. Do żołnierzy)
Odewrzyjcie kaplicę, której wchód saraceni zamurowali niema czem? taranem!
ŻOŁNIERZE: Nikefor Bazileus! ejs ten polin!
ŚW. ATANAZY (pojawia się na ubocznej skale):
Bracie mój najdroższy — o! żem dożył Twojej jutrzenki!
(ukazuje na świty)
Widzisz to miasto z Apokalipsy, objawiające się co ranka na ziemi i niewidzialne nikomu z tych ślepców! Kopuły ognia z tysiącami złotych krzyży — dokoła fortece z chmur, groźne ich wieże — oto Syjon Słońca Niezwyciężonego! Kopuły przeświecają w mrocznych głębiach — jak łaska boża w ciemnym odmęcie zepsutej natury człowieczeństwa. Chrystus-dzieciątko wschodzi —
wszystkie okręty niosące marny piasek gwiazd już utonęły w symfonii bezgranicznego światła —
(Żołnierze jednym uderzeniem rozchybotanego taranu rozwalają mur).
NIKEFOR: Rozwarta kaplica — Chrystus mozajkowany trwoży mię dziwnym wzrokiem.
ŚW. ATANAZY: (w ekstazie) Będziesz miał zgon męczennika — o radości! tryumf męki nad piekielną otchłanią pokusy!
Idź Bazileusie do Bizancjum — tej potwory o siedmiu głowach, która rozsiadła się na dziesięciu narodach. Tam w płynących rzekach grzechu fałszywi bracia Chrystusa zanurzają swoje brudne czary.