Przejdź do zawartości

Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

łością, którą zapłonąłem do Begleniczy. Miłość ta wzniosła się w najczystsze regjony zdobywanej Wiedzy i duchowego Światła.
Wsunął się na taras ksiądz Łącki, staruszek z Ukrainy, który miewał nadzwyczajne wizje.
Przechylił się nad ciemną otchłanią, gdzie migotało miasto, i rzekł:
— Widzisz tam ruiny i cmentarzysko — — ci materjalni, w zmysłowości uciechach zatopieni ludzie nie słyszą głosu przeczuć.
Widzisz zawieruchę astralną?
— Co to ma znaczyć — rzekłem, przejęty głosem wzruszonym księdza.
— Widzisz go? straszliwy jest — przysięgam, wy — którzy wdzieracie się w regjony lucyferyzmu — wezwaliście jego żywiołu! — Dla czego miasto ma ginąć przez was? uciekajcie! o... jak płomienny wzrok jego — wchodzi w czeluście Etny i wytrząsa stamtąd skrzydłami ku wam.
— Księże Łącki — rzekłem — uspokój się — w moim pokoju znajdziesz wodę i sok z granatów.
Mój dobry... śnisz, widzę, na jawie.
Niechże ksiądz uspokoi się nareszcie — rzekłem surowo. —
Ale on przechylił się nad tarasem, tak że go musiałem trzymać — i krzyknął:
— Bure masy płyną tu — masy astralne — przeryte błyskawicami krwawemi.
Ona jest w aureoli z trzech barw — rubinowej — szmaragdowo­‑zielonej i modrej!... Wzbudza miłość Lucyfera, sięga w jego królestwo! — oddal się — oddal...
— Księże Łącki, idź ze mną do mego pokoju.
Połóż się — —