Przejdź do zawartości

Strona:PL Miciński - Xiądz Faust (low resolution).djvu/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie wznoszą sztandary myśli — a łotrostwo tak rządzi wszystkim, a sprawy serca tak głęboko pohańbione!... I więcej jeszcze niż chleba — trzeba nam wszystkim —
— Domyślam się, jakie imię chciałaś wymówić, uznałaś, że jeszcze dla mnie zawcześnie. Masz rację, moja religja tymczasem, a może nazawsze — to Polska widzialna. Lecz wybacz mi szczerość! uczuwasz się tak głęboko córą tej ziemi — po matce — Chorwatka, po ojcu patryjotycznym polskim żydzie! — — — jaką męką dla Ciebie musi być twój wybitny antysemityzm?!
— Nie obejmuj tym straganowym wyrazem bólu mego. Widząc na tle apatji narodowej gnozę zgnilizny żydowskiej, egoizm ich i wściekłą żądzę panowania — stałam się — tu rzec mi trudno, bo może mię posądzisz o pychę!
— Wiem, są głębokie tragiedje żydowskie, jakich świat nie zna. Jeśli żyd który czuje się naprawdę Polakiem — musi to być już dusza zacna. Tacy są. Ale cóż oni poradzą, nie mając nawet odwagi stanąć w konflikcie z własną rasą? znam takich, którzy idą w pierwszym szeregu oświaty, ale ci sami uznają konieczność walki z masą żydowską.
— Należy wojnę tę prześwietlić!
— Jesteś Joanną d’Arc!
— Jeśli mój los kazał mi być mieczem ognistym, będę umiała znaleźć moc rozcięcia matactw straszliwej sieci. Poznałeś księdza Fausta. On zbudował mą wiedzę, mój umysł, być może mą stalowość. Ale serce tworzyła mi — prócz matki mej, której pamięć uwielbiam — jeszcze moja ukochana pani z Ołtarzewa.
Wybacz, że nie opowiem ci tym razem o niej. Może kiedyś, jeżeli się jeszcze spotkamy w tym życiu, lub przyszłym.