Przejdź do zawartości

Strona:PL Mirbeau - Życie neurastenika.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przed piętnastu laty lewą rękę przy pracy... Od czasu tego żył z jałmużny, zajmował się jakiemiśkolwiel łatwemi robotami i w wolnym czasie łapał raki... Lecz pomimo to wszystko żył w wielkiej biedzie...
Markiz podszedł do wuja Francharda i wesoło za wołał do niego:
— Witaj wuju Franchard... Jak się masz?..
— Źle, p. markizie... źle... — odpowiedział staruszek, zdejmując czapkę i kłaniając się...
— Co tam!.. odrzekł markiz: wy zawsze się skarżycie... A tymczasem jesteście prości i mocni, jak dąb...
Wuj Franchard pokiwał głową:
— Jak dąb... Niech pan tak nie myśli, panie markizie... Ach mój Boże!..
Markiz rozsunął nogi, obute w sztulpy z łosiowej skóry, podparł się lewą ręką pod bok i, ścinając trzciną trawę, zawołał przyjacielskim tonem:
— Łobuz z wuja Francharda!...
Potem dodał:
— Dobry połów?...
— Pan jest bardzo dobry, panie markizie... Niczego sobie... Dziś jestem zadowolony...
— Aha!... Tem lepiej, niech djabli wezmą... Znaczy się, że złapaliście wiele raków?...
— Ze dwie setki, p. markizie... a, być może i więcej...
— Niech djabli wezmą!... I ładnych?..
— Najlepszych, p. markizie...
— A wiele kosztują raki?...