Strona:PL Owidiusz - Przemiany.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zajmują wzgórza; w środku król na majestacie
Z berłem z kości słoniowej zasiada w szkarłacie.
Wtem z szranków miedzionogie dzikie cielce lecą,
Z żelaznych nozdrzy raz wraz skry ogniste miecą;
Pod ich zjadliwem tchnieniem świeża trawa ginie.
A jak z łoskotem ogień huczy na kominie,
Lub jak w glinianym piecu wapno przepalone
Pieni się, szumi, wody strumieniem gaszone:
Tak zawarte w ich piersiach płomienie huczały,
Lecz prosto wbrew im idzie syn Ezona śmiały.
One bystro na niego wzrok miotają srogi
I jeszcze mu stalowe nadstawiają rogi;
Bijąc w ziemię kopyty, kurz w około sieją
I rycząc, wrzące dymy na powietrze zieją.
Drżą druhy; idzie Jazon i nie czuje żaru:
Taki skutek Medey cudownego daru.
Śmiałą dłonią obwisłe podgardla pogładzi
I gdy na karki bykom ciężkie jarzmo wsadzi,
Pługiem nowinne pole krajać przyniewala.
Dziw zdjął Kolchów. Krzyk Greków Jazona zapala,
Nową czuje odwagę: bierze hełm miedziany
I ciska zęby smocze na zorane łany,
W ziemi pęcznie nasienie, co jady wessało,
Rośnie i ząb zasiany przeradza się w ciało.
Widząc, jak z łona ziemi wyrodzeni męże
Dobyte na Jazona zwracają oręże,
Stracili Pelasgowie i radość i śmiałość.
Mimo własnego daru drży o jego całość
Medea, zimna z trwogi, gdy mieczów tysiące
W hemońskiego młodzieńca zobaczy godzące;
Z obawy, czy jej zioła będą dostateczne,