Przejdź do zawartości

Strona:PL P Bourget Widmo.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chciałem. Kazałem rozpalić ogień na kominkach we wszystkich trzech pokojach. Wyjąłem z szafy szlafroczek jedwabny, koloru mauce, na którym dopatrywałem się jeszcze zarysów przecudnych kształtów jej postaci — darłem materyę w długie pasy i wrzucałem je w płomienie, Była tam też para lekkich sandałków, które również podarłem i spaliłem, szal koronkowy — i ten podarłem — grzebienie z jasnego szyldkretu — połamałem je w drobne kawałki. Straszny swąd spalenizny rozszedł się po pokojach i dusił mnie — nie zapłakałem do końca. Sprowadzony kupiec zastał mnie śród tego szczególnego zajęcia. Sądzę, że zdawał sobie sprawę z ukrytych powodów, dla których pragnąłem pozbyć się natychmiast tych mebli, gdyż ofiarował mi cenię śmiesznie nizką, ja zaś przystałem bez słowa protestu. Ułożyliśmy się, że wyprowadzka dokonano będzie tego samego dnia i że ja przyjdę nazajutrz, to jest dziś, obejrzeć raz jeszcze mieszkanie, odebrać kwit z opłaty komornego i zwrócić klucze.
I poszedłem. Dążyłem temi samemi ulicami, śród cudnej pogody tym razem i nie odczuwałem nawet jaką to promienne powietrze jest obelgą dla mego bólu. Coprawda nie doznawałem nawet bólu, bo niemoc śmierci była we mnie. Gdy stanąłem przed domem, spostrzegłem, że okiennice już nie były zamknięte. Szyby bez firanek wykazywały, że wyprowadzka jest faktem dokonanym. Kupiec czekał na mnie u odźwiernego i wręczył mi umówioną sumę, Podał mi kwit i podpisałem go mojem własnem nazwiskiem z obojętnością człowieka, który nie usi-