Przejdź do zawartości

Strona:PL P Bourget Widmo.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sługi ubóstwianej pamięci nie zdradził cienia głębokich jego wzruszeń, gdy zapytał:
— W jakiem usposobieniu zostawiłeś pan Ewelinę? Spodziewam się, że nie wie, iż pisałem do pana?...
— Nie wie nic — odparł Malclerc. — Nie widziałem jej jeszcze dzisiaj, Ale dzień wczorajszy był cichy. Wróciła od pana spokojniejsza, chociaż spojrzenie jej aż nadto wykazuje, że ona ciągle jeszcze szuka. I ja również byłem spokojniejszy. Nie domyśla się pan wcale, ile siły dodał mi pan samem przyjęciem mego zwierzenia... Powtarzam, com już powiedział: dusiłem się... A nadto, ja znam pana tak dobrze. Gdy rozmawialiśmy dawniej o panu, ona mówiła mi zawsze: „Jest to najszlachetniejsze serce, jakie w życiu spotkałam...” Wiedziałem, że pan mnie zrozumiesz, że będziesz miał dla mnie współczucie. Tak mi go bardzo trzeba... Gdy wyciągnąłeś pan do mnie rękę przed chwilą, czułem, że ona jest między nami, ona, której pan byłeś najlepszym przyjacielem... Ale, co panu jest, panie d’Andiguier, co panu jest?...
Starzec zbladł przerażająco, gdy interlokutor jego wymawiał ostatnie słowa. Wzmianka o Antoninie, której towarzyszyło spojrzenie przepojone tylu wspomnieniami, to „ona” wyszeptane głosem wzruszonym; okrutna w ironii swojej aluzya do szacunku, jaki miała dla niego tu kobieta namiętnie rozkochana w innym, wszystko to było dlań zbyt ciężką próbą. Rana duszy, otwarta od wczoraj, rozjątrzona teraz