Przejdź do zawartości

Strona:PL P Bourget Zbrodnia miłości.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wyraz niewymownej wdzięczności przemknął po jej twarzy, wzruszeniami zmęczony Armand posadził ją na fotelu, poczem ukląkł przed nią. Ona zaś, obtarłszy łzy, znów mówić zaczęła:
— Ach! wszystko już skończone na zawsze. Tak, nigdy już!... Ty nie wiesz, Armandzie, jak bardzo ja ciebie kochałam, jak kochani cię dotąd... Ach! dlaczego pozwoliłam na to, co się stało? Widzisz, byłam jak obłąkana... Nie wiedziałam o niczem, pamiętałam o tem tylko, że cię kochani... Ty byłeś mojem życiem, moją wiarą, wszystko co było we mnie dobrego i szlachetnego pochodziło od ciebie. I oto nagle zabrakło mi wszystkiego! Cierpiałam strasznie! W uszach dźwięczały mi ciągle te okropne słowa, które od ciebie słyszałam. Zdawało mi się, że w sercu mojem tkwi miecz zagłębiający się co chwila... Chciałam zapomnieć o tobie, o sobie... chciałam zniweczyć wszystko... Nieszczęsna! cóżem uczyniła?.. Dlaczego nie wróciłam tu... nie błagałam cię, abyś mnie nie rzucał, abyś mi uwierzył? Byłabym znalazła dowody, któreby przekonać cię zdołały... Teraz, wszystko już skończone... nie dotykaj się mnie, brzydzę się sama sobą...
Wyrywała się, odpychając go od siebie. Po chwili znów z gniewem wołać poczęła: