Przejdź do zawartości

Strona:PL Reid Jeździec bez głowy.pdf/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Rozmowę przerwało zjawienie się starego Pompejusza, który zameldował panience, że pstrokaty mustang już osiodłany i czeka przed gankiem.
— Chcesz wyjechać na spacer, Luizo? — zapytał plantator tonem nieco zdziwionym. — Sama jedna? Nie rób tego, proszę.
— Nie rozumiem dlaczego? Wszak nie pierwszy raz wyjeżdżałam sama.
— I trochę za często, dodajmy.
Twarz młodej kreolki oblał rumieniec, nie wiedziała, czy słowa ojca przyjąć, jako napomnienie, czy wymówkę.
— Wbrew twojej woli, ojcze, nie pojadę. Ale nie mogę przecie całymi dniami ślęczeć w domu, kiedy nikogo tu niema i wszyscy jesteście zajęci swojemi sprawami. Niestety, nie wiedziałam, że będę skazana na takie życie w Teksasie.
— Bynajmniej nie wzbraniam ci spacerów konnych, ale nie pozwolę, abyś jeździła sama, gdyż mam do tego pewne powody.
— Jakie, ojcze? — zapytała Luiza, truchlejąc.
— Czyż ostrzeżenia majora nie są wystarczającym powodem? — wymijająco odrzekł Pointdekster. — Pamiętaj, że nie jesteśmy w Louissianie wśród ludzi kulturalnych, lecz w stepach Teksasu, gdzie na każdym kroku czatują dzicy.
— O, nigdy nie wyjeżdżam dalej, jak na jakieś pięć mil!
— Pięć mil! — zawołał przerażony Calchun. I sądzisz, że w odległości pięciu mil nic cię złego