Strona:PL Reid Jeździec bez głowy.pdf/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— W takim razie naprawdę jesteś warjatem!
— Zwracam ci, Kasjuszu, uwagę, że zaczynasz mi ubliżać. Ale czas zrobi swoje i ty cofniesz swe słowa.
Gdy Henryk odjechał i zniknął za drzewami, Kasjusz szybko osiodłał swego konia i pomknął za kuzynem. Ale w połowie drogi skręcił w zarośla i po chwili stanął przed domkiem Miguela Diaza, wierząc, że tylko ten zaprzysiężony handlarz dopilnuje Geralda w drodze do Alamo i zamorduje go. Potem będzie można rozpuścić wiadomość, że zabójstwa dokonali Indjanie.
Zaledwie Kasjusz przestąpił próg mieszkania, doleciało go niezwykłe chrapanie, a następnie jakieś niezrozumiałe słowa, wypowiadane jakby w gorączce. To Diaz, jak zwykle był pijany i mówił coś sam do siebie o „meksykańskim psie” i o Komanczach, klnąc i złorzecząc wszystkim bez wyjątku. Gdy Kasjusz próbował go obudzić, otworzył tylko mętne oczy, spojrzał na gościa wzrokiem idjotycznym i zapadł znowu w stan nieprzytomny.
— Niepowodzenie na każdym kroku! — warknął wściekły Kasjusz. — I czekaj tu teraz, aż się ten dureń wyśpi... A tymczasem będzie zapóźno.
Wyszedł szybko z chaty, dosiadł konia i bez namysłu puścił się w dalszą drogę.