Strona:PL Reid Jeździec bez głowy.pdf/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kolczaste szyszki, w których Maurice poznał liście specjalnego gatunku kaktusa.
— Uspokój się, Felimie — pocieszał myśliwy chorego. — Nic ci już nie grozi. Przyniosłem zbawienny balsam. Nie krzycz! Bo i tak wystraszyłeś już wszystkie zwierzęta, ptactwo i płazy w promieniu conajmniej dziesięciu mil. A teraz twoje przeraźliwe wycie może sprowadzić nam tutaj czerwonoskórych komanczów, którzy są trochę straszniejsi, niż skorpion.
Myśliwy, ściął nożem kolce rośliny, zdarł z niej skórę i rozpłatał ją na połowę. Potem grube soczyste liście kaktusa przewinął czystym białym gałgankiem i taki opatrunek przyłożył do rany, powstałej pod działaniem jadu, który zostawia po sobie skorpion, przebiegając po ludzkiem ciele.
Opatrunek podziałał niespodziewanie szybko. Felim uspokoił się i zasnął. Skorpion zapewne uciekł.
Nazajutrz wszyscy obudzili się wczesnym rankiem. Felim, jakby zapomniał o wczorajszej swojej przygodzie. Po spożytem naprędce śniadaniu zaczęto wybierać się w drogę. Przy pomocy myśliwego Felim powiązał dzikie konie, o pstrokatej zaś klaczy Maurice sam pomyślał.
W godzinę potem trzej mężczyźni mknęli przez równinę, prowadząc za sobą dzikie konie z pstrokatą klaczą na czele, Stamp zostawał trochę w tyle, nie mogąc nadążyć za rumakiem Mauricea, a pochód zamykał pies Tara.