Strona:PL Robert Louis Stevenson - Skarb z Franchard.pdf/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kowe, ale po większej części bardzo stare i po łacinie. Niektóre zdradzały widocznie ślady długich studyów; inne były przedarte i odrzucone, jakby w gniewie lub niechęci. Na koniec, wśród tego krążenia po pustym pokoju, dostrzegłem zwitek papieru, zapisany ołówkiem i leżący na stole u okna. Wiedziony bezmyślną ciekawością, wziąłem jedną kartkę. Była to strofa wierszy, o dość utykającym rytmie, w oryginalnem narzeczu hiszpańskiem. Możnaby je przetłómaczyć mniej więcej w następujący sposób:

»Rozkosz z boleści i wstydu rumieńcem
Smutek się zbliżył z liliowym wieńcem,
Rozkosz przyjazne rozelśniło słońce,
O Jezu drogi, jak słodko pieszczące!
Smutek swym cierniem wskazał milcząco,
O Jezu mój, ku Tobie!

Ogarnął mię nagle wstyd i zmieszanie; położyłem papier i wyniosłem się natychmiast z pokoju. Ani Felipe, ani jego matka nie mogli czytać tych książek, a tem bardziej napisać tych szorstkich ale pełnych uczucia wierszy. Było jawnem, że wtargnąłem świętokradzką nogą do pokoju córki tego domu. Bóg świadkiem, moje własne serce skarciło mię najsurowiej za popełnioną niedyskrecyę. Myśl, że ośmieliłem się przeniknąć ukradkiem zwierzenia młodej dziewczyny, znajdującej się w tak dziwnem położeniu, i obawa, że mogłaby kiedykolwiek dowiedzieć się o tem, ciążyły mi, jak wina. Wyrzucałem sobie oprócz tego moje podejrzenia z poprzedniej nocy. Dziwiłem się, jak mogłem przypisywać podobnie dzikie krzyki tej, którą wyobrażałem sobie teraz, jako świętą, o uduchowionej twarzy widma, wycieńczoną umartwieniami, zatopioną w praktykach mechanicznego nabożeństwa, przebywającą w wielkiem odosobnieniu ducha, w pożyciu ze swymi niepoczytalnymi krewnymi.