Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  120  —

ale inny pies Indyanin, strzeliwszy do mnie z tyłu, wyparł mię z kryjówki. Już myślałem, że trzeba będzie wyprawić wszystkich na tamten świat, gdy nagle po drugiej stronie rzeki zagrzmiały strzały. Na odgłos ich dzicy, porzuciwszy mię, podbiegli ku wodzie, a ja, domyśliwszy się, że lecą bić się z wami, postanowiłem ścigać ich i mordować. Nie wiem jednak, czybym tego zdołał dokazać, gdyby nie owa łódka, na której szczęśliwie przepłynąłem spienioną rzekę. Cudzoziemcze! Mogłem ja sobie wylegiwać się rozkosznie przy ognisku, ale jestem niewolnikiem tej anielskiej damy i powinienem ocalić ją lub zginąć.
— Ach, nędzniku! — mówił Roland, oburzony do najwyższego stopnia — zgubiłeś nas. Czy cię Bóg na nasze stworzył nieszczęście? Gdybym cię był zostawił na stryczku, nie byłbyś mógł rozpalić ognia, który nas zgubił i wydał w ręce Indyan.
Ralf teraz dopiero pojął, jak wielkiego narobił nieszczęścia swoim wybawcom przez zapalenie ognia. Upadł więc na kolana przed Edytą i zawołał w rozpaczy:
— O, niech mię grom roztrzaska, żem się stał niewinną przyczyną twego nieszczęścia! Ale co popsułem, to potrafię naprawić — rzekł, zrywając się. — Gdzie są ci nędznicy, obdzieracze czupryn? Dawajcie mi ich! Zobaczą, co to znaczy aligator z nad Słonej Rzeki. Hurra!
To rzekłszy puścił się jak strzała ku zwaliskom chaty, zaczął ryczeć jak opętany, skakał,