Przejdź do zawartości

Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

strzyży swej wełny, iż spali najspokojniej snem niewiniątek, podjadłszy przedtem do syta.
Ofensywa nasza, przyznaję szczerze, me miała zgoła cech bohaterstwa. Wystarczyło poprostu wybrać pisklęta z gniazdka. Wyciągnęliśmy wszystkich wprost z łóżek. Byli porozbierani niemal do naga, niby króliki, z których zdarto skórę.
Racquin był to sobie człowieczek tłuściutki, różowiutki, na czole miał poduszeczki słoniny, na karku cały połeć, oczęta zaś słodziutkie połyskiwały zgoła nie głupio. Od pierwszego momentu wiedział, o co idzie. Mignęła mu w oczach błyskawica strachu, ale się opanował i głosem władczym spytał, pocośmy przyszli, napastując dom i naruszając prawo.
— Przyszliśmy cię sądzić, obwiesiu! — powiedziałem cichutko.
Oburzył się, zaczął kląć. Saulsoy rzekł mu wówczas spokojnie:
— Panie Racquin, nie groź pan. Jesteś oskarżony. Przychodzimy z żądaniem zdania sprawy z zarządu miastem. Broń się, jeśli możesz! Natychmiast zmienił ton:
— Drodzy współobywatele! — powiedział słodko — nie pojmuję czego sobie życzycie? Komuż się stała krzywda? Czyż nie pozostałem