Przejdź do zawartości

Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kawałku! Szczęście jednak zawsze sprzyja pijakowi. Gambi wynurzył się o głowę w górę, ci, którzy pchali się z tyłu, podtrzymali go w powietrzu, tak że był jako pestka wyduszona ze śliwki. Kopiąc obcasami w prawo i lewo. zdołałem wyłuskać go do końca.
A był już czas najwyższy. Płomień dął, niby straszliwa trąba powietrzna kominem schodów piwnicznych. Piekło chyba tak wygląda! Swąd piekących się ciał odurzał nos. Pryskał tłuszcz ludzki jak masło na patelni. Z najwyższym wysiłkiem, krocząc ciężko, bo z ciężarem, niebaczny na to, gdzie stawiam nogi, wróciłem za barjerę, wlokąc Gambiego za sobą. Potem odszedłem na bok i rzuciłem ocalonego na ziemię. Mimo śmiertelnego strachu nie puścił dwu emaljowanych talerzy i obrazka, którą to zdobycz wyniósł licho wie skąd. Ściskał je pod pachą. Kiedy wstał i przyszedł do siebie, odrzucił precz swój łup, a potem, zanosząc się od płaczu, zaczął wymiotować. rycząc w przerwach:
— Nie chcę kraść... oddaję wszystko, co zrabowałem... Nie chce kraść...


∗             ∗

O — świcie przybył prokurator Wilhelm Courtignon, eskortowany przez Robineta, który go dostawił na miejsce niemal jako więźnia. Wraz