Przejdź do zawartości

Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/334

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nauczki i sprałem ją na kwaśne jabłko. Śmieje się teraz z przygody i powiada, że trzeba było jeszcze mocniej bić. Wówczas jednak miałem z nią krzyż pański. Nie pomagały wały, znikała jak kamfora ledwo się obróciłem plecami. Trafiła kosa na kamień, córka przechytrzyła zawsze ojca Ale ostatecznie nic się złego nie stało. Martynka miała nadto zdrowego sensu, by stracić głowę (i inne rzeczy) i właśnie kochanek wpadł nie ona, gdyż został potem jej mężem.
Śmieje się dziś ze swych szaleństw i powiada, że nie codzień Świętego Mikołaja. Życie jest życiem i trzeba się doń zastosować.
— Każdy to wie, ale nie wszyscy wyciągają praktyczne wnioski! — mawiała — Trzeba mieć rozsądek. Szukać miłości u męża, to takie samo głupstwo, jak chcieć czerpać wodę przetakiem. Nie jestem głupia, przeto nie pożądam rzeczy, które są niemożliwe do osiągnięcia. Zadowalniam się tem, co posiadam, nie żałuję niczego. Mimo to widzę teraz jak daleko ot tego co się osięgnąć da, od tego, coby się chciało i od marzeń młodości, do tego co się osiąga w starości lub w czasie, gdy się zbliża. Ale człowiek czuje się zadowolony z tego, że ma wogóle coś. Nie wiem doprawdy, czy jest to bardziej bolesne, czy śmieszne? Ileż nadziei, rozpaczy, namiętności i tęsknot, ileż