Przejdź do zawartości

Strona:PL Rolland - Colas Breugnon.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wierz sobie, lub nie, a daj mi wierzyć, w co chcę! Czcijmy rozum, przyjaciele, nie tykając bogów. Kocham wszystkie i proszę was, jeśli macie więcej jeszcze, przynieście mi je w podarku. Nie dam sobie zabrać żadnego, chyba, żebym sam stracił doń serce skutkiem nadużycia mej łatwowierności.
Paillard i proboszcz patrzyli na mnie z politowaniem i spytali w jaki sposób odnajdę drogę przez ten cały chaos.
— Drogę? Nic łatwiejszego. Każda ścieżka jest dobra, znam wszystkie i przechadzam się wedle upodobania. Nie szukam zresztą gościńców, starczy mi droga polna przez las Chamoux do Vezelay. Pójdę ścieżyną kłusownika z zamkniętemi oczyma, a chociaż może ostatni stanę u celu, to przyniosę w torbie myśliwskiej sporo zwierzyny. Tak... tak... wszystko jest na swojem miejscu poustawiane, skatalogowane... Pan Bóg w kościele, święci w kapliczkach, boginki w lasach, rozum we łbie. Wszystko się godzi wyśmienicie. Niema tam króla, despoty, ale republikańska forma rządu, zupełnie jak w Szwajcarji, wszystko to są sprzymierzone kantony. Są słabsze, są mocniejsze... ha, trudno. Czasem trzeba użyć słabego przeciw silnemu. Pan Bóg zaprawdę mocniejszy jest od boginek. Ale właśnie dlatego