Przejdź do zawartości

Strona:PL Sand - Flamarande.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jak i włosy białe jak mleko. Z daleka można go było wziąć za pięćdziesięcioletniego człowiek przedwcześnie osiwiałego, ale z bliska czarne brwi i rzęsy, gładka skroń, szyja biała bez najmniejszego fałdu, usta świeże dowodziły niezaprzeczonej młodości i w ogóle pan Salcéde w tym pospolitym stroju w trzydziestym roku swojego życia wydał mi się piękniejszym jak niegdyś. Pani Montesparre mogła być nim więcej niż kiedykolwiek zajętą. — Pani Flamarande także!
Na szyi wisiał na sznurku rodzaj szkaplerza oprawionego w czarny safian. Musiał to być ten sławny bukiet spoczywający na ranie odniesionej w pojedynku; a może była tam także jaka karteczka!... bądź co bądź należało zobaczyć. Pomyślałem o Rogerze, w imię którego na tyle naraziłem się niebezpieczeństw, wszystko było mi już teraz jedno; mieć przed oczyma pewny jaki może dowód i nie skorzystać z niego było by rzeczą nie do darowania.
Zręcznie, uważnie, i w milczeniu jak kot czyhający na swoją zdobycz próbowałem czy się nie przebudzi. Dwadzieścia a może i sto razy trzymałem w rękach ten skarb i tyleż razy puszczałem go stosownie do sennych poruszeń Salcéda, kiedy instynktem wiedziony starał się zapanować nad znużonem swojem ciałem. Nareszcie, nie wiem już jakim cudem dzięki cierpliwości czy zręczności udało mi się zsunąć kulkę z guziczka zamykającego woreczek, wsunąć palce między te suche listki i wyciągnąć z pomiędzy nich zwiniętą trąbkę papieru.
W tej chwili Salcéde machinalnie położył rękę na swoim skarbie, czuł go pod palcami i nie otworzył ócz, a ja byłem już przy oknie i czytałem te cztery słowa: „Czuwaj nad naszem dzieckiem“ a pod spodem podpis „Rolanda.“ Było to pismo hrabiny; zbliżyłem się do stołu, poszukałem ćwiartki papieru